18 minut i spełnione kolejne wielkie marzenie. Bieszczady, luty 2011
Uparłem się, że tej zimy sfotografuję wilka, bo to już najwyższy czas. Zbyt długo to marzenie pozostawało niezrealizowane. Kolejna krótka wyprawa, ale tym razem pogoda sporo lepsza, wprost idealna. Przez cały wyjazd świeciło cudowne słońce, był śnieg i można było przynajmniej obserwować tropy. Martwiło mnie jedynie, że w okolicy było ich bardzo niewiele. Nie tylko śladów wilków, ale i innych zwierząt. Wilki najczęściej przebywają w sąsiedztwie zwierzyny płowej, na którą polują. Szanse na spotkanie i fotografie zatem malały. W Bieszczady przyjechałem w piątek wieczorem. Sobotę postanowiłem przeznaczyć na sprawy organizacyjne i rozeznanie sytuacji. Część niedzieli upłynęła również na „wizytowaniu” okolicznych zakamarków. Około godziny 15.00 dotarłem do miejsca, w którym „umówiłem się z wilkiem” ;). Planowałem krótką zasiadkę jedynie do zmroku. Dopiero kolejne doby chciałem spędzić na całego w lesie. Oczekiwanie traktowałem bardziej w kategoriach przywitania się z górami i wyciszenia po przyjeździe z Krakowa. Rozłożyłem
sprzęt. Widoki skłoniły mnie do nakręcenia kilku przebitek do nowych filmów, które pochłaniają i wciągają mnie ostatnio coraz bardziej. Po około godzinie (!) kątem oka zobaczyłem, że z lasu wyłonił się on. Tym razem od razu poznałem charakterystyczną sylwetkę. Środek dnia, cudowna pogoda, rewelacyjne parametry do wykonania fotografii. Po prostu nierealne. Tyle dni i nocy siedziałem w lesie, (w samym styczniu łącznie około 150 godzin), a tu po 1 godzinie od momentu przyjścia pojawił się wilk! To chyba nagroda za wcześniejszą cierpliwość. Serce tłukło mi się, jak zawieszenie w 20 letnim, nieremontowanym cinquecento :). Zanim przestawiłem sprzęt, wilk nieco oddalił się w stronę dużego skupiska tarniny. Przyłożyłem oko do aparatu i okazało się, że nic nie widać. Ech, od mojego przyśpieszonego oddechu zaparował w ułamku
sekundy cały wizjer :). W takich momentach większe opanowanie jest cennym darem. Kilka ujęć i wilk zniknął w zaroślach. Nerwowo uruchomiłem kamerę. Niech kręci, co tylko zdoła. Nie mogłem jej za bardzo obsługiwać. Trzeba było się skupić na zdjęciach. Wilk po chwili pojawił się ponownie. Znowu parę zdjęć i znów się schował. Później jeszcze bardziej się oddalił. Podszedł do dużego drzewa, położył się pod nim, znacząc wcześniej teren. Niedługo później zerwał się, przedefilował jeszcze przez całą, zaśnieżoną łąkę i niebawem odszedł na dobre. Całe spotkanie trwało 18 minut. Chwilami traciłem go z oczu i nie był tak blisko, jakbym sobie wymarzył, ale i tak było wspaniale.
Kilka godzin przed wykonaniem fotografii, rozmawiałem telefonicznie z koleżanką. Jechałem wtedy autem i wnikliwie obserwowałem bieszczadzkie zarośla. Jako „rasowy” i „jednofunkcyjny” mężczyzna ;) nie byłem w stanie dzielić swojej uwagi na rozmowę i jednocześnie koncentrować się na terenie. Powiedziałem, że „zdzwonimy się później – jak sfotografuję wilka” :). Koleżanka, która wie, że to niełatwa sztuka, niepewnym głosem zaproponowała, żebym może zadzwonił jeszcze kiedyś wcześniej, bo możemy się długo nie słyszeć, jeśli mam zamiar zadzwonić dopiero po zrobieniu zdjęcia wilkowi. Odpowiedziałem jej bardzo spokojnie i pewnie, żeby się nie martwiła, bo sfotografuję go dziś :). Po 5-ciu godzinach skontaktowałem się z nią ponownie. ”Cześć, umawialiśmy się, że zadzwonię, jak sfotografuję wilka – więc dzwonię”. W telefonie nastała długa cisza. Następnie, dla upewnienia się, że mnie usłyszała wydusiłem tradycyjne „haaalllooo”. Usłyszałem tylko ciche: „że co? Ty żartujesz, prawda?”. Zaprzeczyłem i zostałem posądzony o jakąś szarlatanerię oraz konszachty ze zwierzętami :). Koleżanka nie chciała uwierzyć i żartobliwie, z wielkim szokiem w głosie stwierdziła, że zaczyna się mnie bać :). Do tej pory nie może uwierzyć, ale ja również :). Kilka razy udało mi się już „przepowiedzieć” różne spotkania ze zwierzętami. Mówiłem i jakimś cudem je spotykałem…
