Bliskie spotkanie z żubrem 2009

Opublikowano: 2014-03-27

Moje pierwsze spotkanie z żubrem. Bieszczady 2007 r.Według różnych szacunków, w Bieszczadach żyje około 300 żubrów, więc stosunkowo niewiele, jak na tak rozległy teren. Moje pierwsze spotkanie z tym zwierzęciem miało miejsce w okolicach między Hoczwią, a Baligrodem. Pewnego dnia, kilka lat temu (2007 r.) założyłem sobie, że wytropię żubra i jeśli się uda – sfotografuję. Tropienie w miesiącach letnich jest utrudnione, gdyż zwierzęta raczej nie pojawiają się stadami na łąkach. Byki w tym okresie wybierają samotność i ze względu na dużą dostępność pożywienia (a także krwiopijców), przesiadują najczęściej w lesie. Wtedy udała mi się ta sztuka w niespełna 40 minut od momentu wejścia do lasu :). Byłem z siebie dumny, choć zdjęcia pozostawiały sporo do życzenia (w główniej mierze ze względu na słaby obiektyw).

 

Kolejne spotkanie

Żerujący dzięcioł tuż przed spotkaniem z żubremPod koniec września 2009 wybrałem się znowu w Bieszczady, aby uwiecznić rykowisko i bajkowe kolory, których nigdy nie mam dość. Niestety ilość myśliwych w lasach i restrykcje dotyczące przebywania na tych terenach ze względu na odstrzał, były zbyt duże, aby można było wrócić ze zdobyczą fotograficzną. Plątałem się wiec po okolicy, szukając dobrego i bezpiecznego miejsca oraz odpowiedniej sytuacji. Przemierzając dzicz „popstrykałem” kilka ujęć dzięcioła, natknąłem się na żerującego na lisiej padlinie orlika, migrujące żurawie, sarny ale nic nadzwyczajnego nie udało się uwiecznić.

W pewnym momencie, w wysokich trawach zobaczyłem mały fragment brązowego garbu – futra. Hmmm :). Tak, wreszcie cos dla mnie, pomyślałem. Początkowo jedynie obserwowałem zwierzę. Wydawało mi się, ze jest nieco zbyt późno na zdjęcia (ok. 17.00 i zachmurzone niebo), Na początku było widaćbardzo niewiele, wręcz ciężko było uwiecznić coś, co dałoby się pokazaćzłe światło i takie tam inne marudzenie fotografa :). Doszedłem również do wniosku, że żubr pewnie i tak zaraz „zawinie” do lasu, więc po co się nakręcać. Lepiej pooglądać. Na szczęście on miał inne plany i skierował się w moją stronę. Wtedy w wielkich emocjach zacząłem robić zdjęcia. Wyszedł z wysokich traw i na chwilę przystanął. Był na tyle blisko, że nie mieścił mi się w kadrze (to chyba jedyna wada obiektywów stałoogniskowych - nie można odzoomować). Odwrócił się w moją stronę i spojrzał tak, że miałem zamiar przeprosić, że żyję :). Następnie wzdłuż granicy lasu zaczął się oddalać. No nie. Przecież nie mogę go tak puścić. Nie po to się tyle palentałem po krzakach, żeby teraz wracać z 20 zdjęciami. Nawet nie wiedziałem, czy są udane - nie było czasu, żeby dokładnie sprawdzić. Musiałem zatem doszlifować kolejne ujęcia :). Zabrałem aparat, statyw i czając się za okolicznymi zaroślami podążałem jego śladami. Żubr oddalał się dość szybko, a ja musiałem manewrować z kilkukilogramowym sprzętem i sporym, rozłożonym statywem. W pewnym momencie zniknął mi oczu za zakrętem, za ścianą lasu. Wiedziałem, że w tamtym miejscu jest stara droga leśna i zapewne wszedł już w zarośla. Pełnym pędem pognałem w jego stronę. Pomyślałem, że sfotografuję go jeszcze z oddali, w nieco innym ujęciu – między drzewami.

Oddalający się żubr. Na szczęście to nie koniec historii :)Ups… nieco a w zasadzie bardzo się zdziwiłem, gdy wręcz nadziałem się na żubra, który postanowił zatrzymać się przed wejściem do lasu - za „węgłem” :). Przyznam, że sam się osłabiłem. Pomyślałem, że kompletnie mi odbiło i w kilku zgrabnych słowach dokonałem „samoopieprzenia”. Stwierdziłem też, że skoro jestem 10 m. od zwierza, to przynajmniej zrobię zdjęcia, zanim się na mnie rzuci. Dyskretnie zerknąłem tylko za siebie, żeby w razie czego wiedzieć, gdzie uciekać. Nie było wielkiego wyboru. Za plecami bagno, kilka małych, suchych drzewek, ale trzeba było opracować plan „B”. W tym momencie żubr zorientował się, że nie jest sam. Odwrócił się i znów, tym razem zupełnie świadomie, popatrzył na mnie w „przemiły” sposób… Postał jeszcze kilka sekund, po czym na moje szczęście odwrócił się i poszedł do lasu. Przypomniałem sobie nagle o kamerze, którą miałem w kieszeni. Taaak, teraz trzeba jeszcze nakręcić trochę filmu, bo przecież pamiątka musi być :). Na środku leśnej drogi zostawiłem Ups, czyżbym w czymś przeszkodził? Żbur 2009statyw i aparat (bardzo mądrze…), z którym ciężko byłoby się przedzierać przez gęstwinę, poczym ruszyłem za żubrem. W tym miejscu zarośla były gęste i nie mogłem dobrze uchwycić go w kadrze. Ciągle coś mi przeszkadzało, albo on ustawiał się tyłem. Nie wspomnę o makabrycznym ruszaniu kamerą. Wcześniejsza pogoń przez około kilometr, z ciężkim sprzętem nieco mnie zmęczyła. Ręka nie była już tak stabilna. Żubr nie zdawał sobie sprawy z mojej ponownej obecności. Udało mi się kolejny raz podejść do niego bardzo blisko. Wow, to była masa. Przyznam, że do dnia dzisiejszego (koniec 2010) tylko raz widziałem samca podobnych rozmiarów. Zdjęcia tego nie oddają, ale żubr był potężny. Byki mogą ważyć nawet tonę i myślę, że ten niewiele odbiegał od maksymalnej wagi.

Bieszczadzki żubr tyłem :)Dzieliła nas odległość około 8 metrów. Niestety on był znowu tyłem. Musiałem coś z tym zrobić. Ułańska fantazja podpowiedziała mi, abym zza dużego drzewa, za którym się schowałem, przesunął się nieco w bok. Wtedy kadr byłby idealny. Zdawałem sobie sprawę, że przesadzam, ale… czego się nie robi dla pasji :). Delikatnie przeszedłem kilka kroków, co spowodowało dekonspirację i… Tak. Przesadziłem. Wtedy dowiedziałem się, że słowa reklamy mówiącej, że „żubr stawia się czasem” są prawdziwe. W ułamku sekundy żubr ruszył na mnie. A przecież dzieliły mnie od niego tylko metry. Natychmiast dokonałem taktycznego odwrotu, tropiąc wszystkie możliwe węże. Ukształtowanie terenu i mokra gleba były po mojej stronie. Żubr nie wyrabiał na zakrętach. Po około 30 metrach (dość sporo, jak na pogoń żubra) dotarliśmy obaj do kilkumetrowego urwiska, gdzie płynął strumień. Po całym dniu w krzakach kąpiel była nadwyraz dobrym pomysłem :). Zrobiłem więc „hop”, a żubr doszedł do wniosku, że wody jest za mało dla nas dwóch ;) i zawrócił w swoją stronę. Wróciłem spokojnie na leśną drogę. Na pozostawiony aparat nikt się cudem nie połakomił. Dobrze, że droga nie była uczęszczana przez ludzi :). Przez kilka kolejnych dni ciężko było zmazać uśmiech z mojej twarzy. Zdjęcia w miarę się udały, a co najważniejsze wyszedłem cało z filmowania :).

Damian Olawski
Damian Olawski

Zdjęcia ze spotkania

x