Pierwsze spotkanie z wilkiem. Dużo szczęścia i niewiele zdjęć. Styczeń 2011

Opublikowano: 2014-03-27

Tak czasem wyglądają Bieszczady w styczniu :). Krótka odwilż i wreszcie słońceStyczniowy wyjazd w Bieszczady miał wreszcie zaowocować zrealizowaniem wielkiego marzenia, czyli  sfotografowaniem wilka. Obawiałem się, że 9 dni, na które przyjechałem, to nieco za mało. Pogoda w zasadzie nie dopisywała. Krótka odwilż, później mrozy bez śniegu. W takich warunkach tropienie zwierzyny nie jest proste. Postanowiłem jednak posiedzieć „w krzakach”. 2 pierwsze doby nie dały w zasadzie żadnych rezultatów. Spotkanie z żubrami, myszołów i nic. W dodatku pogoda uległa znacznemu pogorszeniu. Kiepska przejrzystość oraz „bure” kolory nie zwiastowały niczego dobrego. Nawet w środku dnia było potwornie ciemno. Prognozy również nie były optymistyczne. Zdecydowałem się na zrobienie 1 dniowej przerwy. Kolejnego dnia wybrałem się znowu do czatowni.

W oczekiwaniu na bieszczadzkiego wilka...Z powodu aury miałem zamiar posiedzieć nieco bardziej rekreacyjnie i wrócić znów na noc do cywilizacji, czyli leśniczówki :). Po drodze natknąłem się na załadunek drzewa, który spowolnił mnie o około godzinę. Przy tak dużej ilości i wadze sprzętu trzeba niestety dowozić wszystko samochodem. Wyłaniając się zza krzaków (około 300 m. od czatowni), zauważyłem jakiś ruch, coś się zerwało. Chaotyczne myśli przebiegły mi w ułamku sekundy przez głowę: ptak drapieżny? -lis? -wilk!!! Może to dziwne, że nie poznałem go od razu, ale było to dla mnie spore zaskoczenie. Odległość, sceneria i dość dziwne zachowanie wilka zrobiły swoje. Przez moment ciężko było rozpoznać sylwetkę. Aparat zaopatrzony w największy obiektyw „siedział” na miejscu pasażera :). Porwałem go w drżące dłonie i zacząłem uwieczniać. O dobrych zdjęciach nie mogło być mowy. Za duża odległość, brak statywu, kiepskie parametry naświetlania. Wilk po chwili paniki w związku z moją wizytą zatrzymał się. Niesamowite! Widzi mnie i nie ucieka. Stoi i patrzy na mnie. Myślę, że licMoje pierwsze zdjęcia bieszczadzkiego wilka. Szkoda, że nie udało się zrobić ich lepiej...zył na moje równie szybkie odmeldowanie się z jego „rewiru”. Ja jednak zostałem pozytywnie sparaliżowany widokiem i nie myślałem nawet o odwrocie. Wilk skierował się w pobliskie krzaki, gdzie straciłem go z oczu. Radość mieszała się ze złością. Gdybym przyjechał wcześniej, gdyby nie załadunek drzewa… No cóż. Wziąłem do ręki telefon, żeby podzielić się z bliskimi tą fantastyczną chwilą. Nie zdążyłem wybrać numeru, gdy wilk pojawił się ponownie. Wyszedł z krzaków i znów chwilę na mnie patrzył. Był przy samej czatowni. Po prostu nierealne. Jak to możliwe, że ja jestem w aucie, a on tam? Czeka na sesję a ja tak zawaliłem. Znów kilka ujęć na pamiątkę i tym razem wilk oddalił się na dobre. Widząc to porwałem aparat ze statywem i pobiegłem w okolicę, gdzie straciłem go z oczu. Jak można było się domyślać, bez efektu. Liczyłem, że jeszcze wróci. Może tego samego dnia, może później… Natychmiast usiadłem do czatowni. Spędziłem w niej nieprzerwanie ponad 100 godzin w niełatwych zimowych warunkach (mróz i gigantyczna wilgotność, która miała zgubny wpływ na sprzęt). Niestety na marne. No ale czego się nie robi, żeby zrealizować marzenia :).

Damian Olawski
Damian Olawski

Styczeń 2011 w Bieszczadkach

x